Po programie Polsat-u w sobotę 9. stycznia otrzymałem sporo listów, w których oskarżono mnie o pesymizm w kontekście pandemii. Poniżej załączam kilka przemyśleń w odpowiedzi na te komentarze.
Myślę, że w sumie jestem optymistą. Mam pełną nadzieję, że w końcu doprowadzimy do (przynajmniej lokalnej) eliminacji wirusa, ale potrwa to dłużej niż nam się wydaje.
Czy możliwe było tego wszystkiego uniknąć? Na pewno można było uniknąć tego pierwszego “superspreading event”, gdyby Chiny – i cały świat – zadziałały szybciej i bardziej zdecydowanie w listopadzie-grudniu 2019. Potem był krótki okres, kiedy można było wprowadzić lockdown we wszystkich krajach gdzie wirus dotarł, blokadę granic i przestrzeni powietrznej.
Co więcej uważam, że nawet później eliminacja była możliwa w wielu krajach takich jak UK czy USA. Patrząc na to jak ludzie się jednak stosowali do ograniczeń (przynajmniej w UK), to wierzę, że byłoby to jak najbardziej realistyczne. Tyle, że większość krajów na to nie poszła, a niektóre jak Szwecja (i UK na początku) całkiem jasno poszły inną drogą – na przeczekanie. A niektóre rządy (jak w Polsce czy w USA) postanowiły wykorzystać epidemię do swoich celów – kosztem zdrowia i życia ludzi.
Druga/trzecia fala, to już trochę inna historia. Przynajmniej w niektórych krajach pewnie można było tego uniknąć, jeśli pierwszy lockdown byłby dłuższy i nie było zachęcania w lecie do podróży i do konsumpcji. Co pewnie rownież pozwoliłoby uniknąć mutacji.
Natomiast aktualny lockdown nie jest już tak skuteczny. Problemem jednak nie jest zła wola ludzi, ale brak ekonomicznego wsparcia dla tych, którzy nie mogą pracować – po prostu w marcu-kwietniu ludzie jakoś dali sobie radę, ale nie da się tego utrzymać przez rok. W efekcie, ludzie w pierwszym lockdownie bali się choroby bardziej niż skutków ekonomicznych, a teraz jest odwrotnie.
Paradoksalnie szczepionka jeszcze bardziej obniży ten próg, bo społeczeństwo będzie miało fałszywe poczucie bezpieczeństwa – tak więc, jeśli nie zaszczepimy szybko, to „okno eliminacji” się zamknie (jeśli jeszcze jest otwarte).
A na teraz, po prostu szczerze nie chcę obiecywać „gruszek na wierzbie”. Wolałbym, żeby politycy poszli w ślady Churchilla w 1940 i powiedzieli:
Nie mam nic do ofiarowania prócz krwi, znoju, łez i potu
Churchill, https://pl.wikiquote.org/wiki/Winston_Churchill
niż składali ciągle nierealne obietnice, że epidemia już się kończy i za chwilę wszystko “wróci do normy”. Takich obietnic słyszeliśmy mnóstwo przez ostatni rok.
Długoterminowo mam nadzieję, że pandemia sprowokuje nas do przemyślenia wielu rzeczy:
- Na przykład, że choroba może dopaść każdego z nas w każdej chwili.
- Że choroba bardziej atakuje ludzi, którzy mają dodatkowe problemy zdrowotne i warto inwestować w ogólną poprawę zdrowia.
- Że muszę być odpowiedzialny za moje czyny, jako że moje robienie czegoś, albo nie robienie czegoś, może mieć poważne konsekwencje dla moich bliskich i dla całego społeczeństwa.
- Że należy wspierać gospodarczo tych najsłabszych, bo w nich najbardziej uderza choroba, która jest też zagrożeniem dla nas.
- Że należy szanować i chronić tych najstarszych, szczegolnie tych w domach opieki, często pozostawionych samym sobie.
- Że warto więcej czasu spędzić z rodziną, wyjść na pole (dwór), wybierać – jeśli to możliwe – pracę w domu.
- Że tak wiele zależy od ludzi, których praca jest tak niedoceniana – pielęgniarek, sprzątaczek, pracowników wywozu śmieci, kierowców.
- Że należy inwestować w służbę zdrowia – i w naukowców.
- Że nasza wolność i dostępność świata mają uboczne koszty, z których nie zdajemy sobie sprawy.
- Że zmiany klimatu, czy wycinka drzew, czy bieda gdzieś w dalekich krajach, mają konsekwencje dla nas (choroby odzwierzęce).